Od Kościoła Katolickiego trzymałam się z daleka ...

Ja… Rozwiedziona kobieta z dwójką dzieci, do niedawna zachwycona radiestezją, bioenergoterapią. Szukałam sensu życia w rozmaitych religiach i filozofiach. Od Kościoła katolickiego trzymałam się z daleka. Odeszłam od wiary po rozwodzie, kiedy poczułam, jakbym była odrzucona i wyklęta poprzez zerwanie przysięgi sprzed ołtarza.

Kiedy wprowadziłam się do starego domu, na strychu znalazłam stos "Rycerzy Niepokalanej". Czytałam i czytałam, zwłaszcza świadectwa. Czułam, że moje serce jest dotykane z ogromną czułością.

Niedługo później ktoś podarował mi  "Dzienniczek"  Siostry Faustyny. Pojawiło się pragnienie modlitwy. Zaczęłam od jednego „Zdrowaś Mario”, stopniowo doszłam do dziesiątki, później do całej tajemnicy.

 Lawirowałam pomiędzy Bogiem, a dalszym praktykowaniem wróżb i bioenergoterapii, a przecież wiedziałam, że nie mogę dłużej żyć w takim rozdwojeniu. Wyspowiadałam się, przyjęłam Ciało Chrystusa. Skontaktowałam się z księdzem egzorcystą, podczas rozmowy z którym wyrzekłam się całego zła, któremu dałam dostęp do swojego serca.

Czas umierania mojej mamy jest czasem życiowych rekolekcji. Porządkując dom po jej odejściu w ręce wpada mi obrazek Matki Bożej Częstochowskiej ze skróconym aktem oddania się w niewolę Maryi. Powtarzam ten akt codziennie, ale bez prawdziwego zaufania recytowanym słowom.

Pojawia się informacja o trzydziestotrzydniowych rekolekcjach prowadzących do oddania Jej swojego życia. Ich czas owocuje odkryciem, że za kurtyną moich codziennych spraw  jest sufler – Maryja, która stoi schowana,

cicha, pokorna i pełna miłości. Nie zależy jej na byciu na scenie, zależy jej na tym, żebym to ja dobrze wypadła na egzaminie z miłości.

Moi bliscy żyją bez sakramentów, plują na kościół, część z nich po apostazji. Maryja uczy mnie kochać ich i wierzyć, że Bóg nadal w nich mieszka. Chcę mieć dla nich wiele cierpliwości, podobnie jak Bóg i Maryja byli cierpliwi wobec mnie.

Maria Magdalena